środa, 9 grudnia 2015

Zenon Nowicki: Moje wspomnienia z sierpnia 1980 r.

Ten wpis niech będzie przestrogą dla mitomanów, którzy z wielką łatwością dokonują manipulacji i dezinformacji znanych i udokumentowanych faktów historycznych dotyczących wydarzeń sierpnia 1980 roku.
Przede wszystkim chodzi o udowodnienie mnogich łgarstw napisanych wręcz na poczekaniu w ramach mitomańsko-martyrologicznych baśni komuszego łajdaka i złodzieja mojej internetowej tożsamości przez mendę komuszą z Gdyni, która przez dziesiątki lat pasożytowała w czasach PRL na zniewolonym Narodzie Polskim.
Tym bardziej, że kretyn z alkoholową demencją pisze o sprawach powszechnie znanych i udokumentowanych relacjami świadków oraz osób uczestniczących w wydarzeniach opisanych przez kłamcę z Gdyni, który wcielał i wciela w różne cudze tożsamości.

Oto jedna z takich relacji dostępna w książce o wydarzeniach sierpniowych 1980 roku w opracowanej na zlecenie Prezydenta Miasta Gdyni Wojciecha Szczurka.

Moje wspomnienia z sierpnia 1980 r.

Od 1976 r. pracowałem w Radzie Zakładowej Związku Zawodowego Marynarzy i Portowców Polskich Linii Oceanicznych w Gdyni, pełniąc funkcje Społecznego Inspektora Pracy a następnie powołany zostałem przez Prezydium RZ do pełnienia funkcji V-ce Przew. R. Z.

W czasie pełnienia tej funkcji w 1980 r. następować zaczęły przemiany polityczne w naszym kraju.
Przemiany te przeżywaliśmy wspólnie z całą załogą, która na statkach daleko od portów krajowych była niedoinformowana, a często w ogóle bez żadnej informacji.

Dyskusje stawały się coraz intensywniejsze i burzliwe.

Strajki rozpowszechniały się po całej Polsce, w PLO w Zakładzie Transportu Samochodowego już powołano strajk okupacyjny, a nam wciąż brakowało sił i odwagi na podjęcie decyzji (myślę, że powodem było to, że w dalszym ciągu nosiliśmy mandaty naszych wyborców i członków naszego związku).

Włączyliśmy się w zbieranie postulatów jak i również w ich tworzenie.

Pamiętam te wieczory, kiedy wspólnie z Jurkiem Z. jeździliśmy do strajkujących w GTS, pomagając w opracowywaniu postulatów.

W drugiej połowie sierpnia (dokładnej daty nie pamiętam) zdesperowany naszą bezradnością wpada do mojego pokoju Pan inż. Adam S. Insp. Działu Technicznego - zakładu gdańskiego żądając zwołania zebrania załogi PLO i —- podjęcia decyzji. ( Do dzisiaj jestem Mu za to wdzięczny)

Po konsultacji z Przew. i Prezydium RZ postanowiliśmy w trybie przyspieszonym zwołać zebranie w stołówce PLO.W zebraniu brali udział przebywająca w rezerwie i na urlopach część załogi pływającej oraz pracownicy lądowi, głównie zatrudnieni w budynku przy ul. 10- lutego 24.

Zebraniu przewodniczył Przew. RZ.ZZM i P Cz. U. i V-c Przew. Z Nowicki.

W zebraniu uczestniczył Przewodniczący wybranego już Kom. Strajkowego GTS (Gospodarki Transportu Samochodowego) Janek K., który poinformował zebranych o sytuacji i decyzjach Kom. Strajkującego tego działu w Zakładzie Zaopatrzenia jak również Komitetu Strajkowego Stoczni Gdańskiej, z którym już współpracował.

Po burzliwej dyskusji biorąc pod uwagę charakter pracy na morzu postanowiono jednogłośnie ogłosić przystąpienie PLO do STRAJKU SOLIDARNOŚCIOWEGO.

Wolę swą zebrani potwierdzili podpisami na listach. Obecny na zebraniu Janek K. poinformował nas, że listy z podpisami wyrażające wole przystąpienia do strajku muszą być przekazane do „Regionalnego” Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej i w tym celu musimy wybrać przedstawiciela załogi, który zawiezie listy i zgłosi z trybuny hali BHP Stoczni przystąpienie załogi.

Polskich linii Oceanicznych do 'Strajku Solidarnościowego”, a następnie przyjęcie tego zgłoszenia przez obecnych na sali członków strajku okupacyjnego Stoczni.

Zgłoszono z sali dwie kandydatury (zgłosił je R/O Henryk niestety nazwiska nie pamiętam) St. Mech. Józef K. (sekretarz R.Z. ZZM i P) i ja I elektryk Zenon Nowicki ( V-ce Przew. R.Z. ZZM i P).

W głosowaniu jawnym jednogłośnie zostałem wybrany do wykonania tej misji.

Nie przeczę, że w tym czasie zadanie to przekroczyło moją wyobraźnie, a nerwy napięte do granic połączone ze strachem czy podołam, czy nie zostanę odrzucony w hali BHP, czy dojadę (ulice obstawione przez MO), czy wrócę, przecież w domu czeka rodzina i wiele innych kłębiących się myśli.

Całe szczęście, że z pomocą przyszedł mi Janek K., który zaoferował transport, pouczył jak się zachować w drodze, kiedy nas zatrzyma patrol milicji i na sali BHP. Był naszym przewodnikiem i opiekunem.

Zaraz po zebraniu wyruszyliśmy (J.K., pracownik powielarni w PLO niestety nie pamiętam nazwiska, jako przedstawiciel zgłaszający przystąpienie do strajku solidarnościowego pracowników Zakładu Socjalnego PLO oraz ja występujący, jako przedstawiciel marynarzy i pozostałej załogi PLO) żółtym fiatem do stoczni po drodze Janek pokazywał nam stojące patrole, które trzymając aparaty UKF przy ustach prawdopodobnie przekazywały nas następnemu patrolowi.

Kilkaset metrów przed bramą (o ile pamiętam nr.3) zatrzymani zostaliśmy przez milicjanta, Janek nie kazał nam się odzywać ani wysiadać, wyszedł sam i po krótkiej rozmowie powrócił i ruszyliśmy dalej, my siedzieliśmy dalej cichutko, po pewnym czasie Janek nas się zapytał, czy nie jesteśmy ciekawi, o czym rozmawiali.

O czym? Zapytaliśmy, a On na to – zapytałem: „czy chce dalej pracować w milicji?” (to tylko zapamiętałem).

Pod hale BHP dojechaliśmy bez przeszkód pełni podziwu dla strajkujących stoczniowców, ich dyscyplinie i istniejącym tam porządku.

Przy wejściu na salę oddałem listy z podpisami potwierdzające przystąpienie do strajku, a następnie zostałem przedstawiony przez Janka Lechowi Wałęsie, który w rozmowie wypytywał, kogo reprezentuje, jaka jest atmosfera w załodze, wyjaśniłem, że podjęliśmy decyzje o strajku solidarnościowym ze względu na bezpieczeństwo naszych marynarzy będących na morzach i oceanach świata czy też w obcych portach. Informacja ta została przyjęta z pełnym zrozumieniem.

Potem Lech Wałęsa wprowadził nas na salę pełną siedzących przemęczonych, ale i debatujących uczestników strajku okupacyjnego, pokazał nam model stojącego statku „Dar Młodzieży” i zapytał nas czy nie jesteśmy głodni pokazując nam kosz z bułkami i kiełbasą.

Następnie poinformował mnie, że wśród strajkujących jest nasz przedstawiciel (PLO) potem jak się okazało był to Jacek J. as. masz.

I dlatego jeśli chcę mogę zostać lub wrócić do swojej załogi.

Po pożegnaniu się z Lechem Wałęsą czekaliśmy na sygnał, kiedy możemy wejść na scenę i zakomunikować naszą wolę przyłączenia i poparcia załogi Polskich linii Oceanicznych do strajkujących już zakładów.

Po otrzymaniu sygnału, że teraz jest nasza kolej udałem się na scenę i odczytałem wole i decyzje obecnych na zebraniu w PLO poparcia dla strajkujących i przystąpienia do STRAJKU SOLIDARNOŚCIOWEGO.
Oklaski, jakie otrzymałem świadczyły o akceptacji naszej deklaracji i od tego momentu zostaliśmy uznani i zapisani, jako kolejny zakład, który przystąpił do strajku.

To samo uczynił kol. z Zakładu Socjalnego PLO i też został przyjęty.

W czasie naszych wystąpień towarzyszył nam błyski kamer i aparatów fotograficznych oraz podstawianych nam mikrofonów.

(Jak się później dowiedziałem) informacja ta przekazywana była w prasie i różnych radiostacjach w tym „WOLNA EUROPA”.

Po rozmowach z obecnymi na sali strajkującymi postanowiliśmy wrócić do PLO by przekazać informacje o wykonaniu powierzonego nam zadania i tak zaczęła się praca powołanego Komitetu Strajkowego PLO, w którego skład wchodziłem.

Niestety poza Jankiem Kosem, Lemańczykiem z Zakładu Szczecińskiego Bolkiem Hutyrą, Wojtkiem Gasiukiem, Sławkiem z zakładu gdańskiego, Jackiem Jaruchowskim, kpt. Józefem Kubickim innych nazwisk niestety nie pamiętam.

Nadmieniam jednocześnie, że cały czas byłem członkiem RZ. ZZM i P w PLO i łączenie tych funkcji było mówiąc delikatnie dyskomfortem, więc wycofałem się z pracy w Komitecie Strajkowym i nie przeszkadzając sobie, a raczej wspierając się w realizacji wspólnych celów - Komitetu ZZ Solidarność, który się rozrastał i malejący, ale wciąż istniejący ZZM i P.

Wybory, w RZ ZZM i P pozwoliły mi na wycofanie się z pracy związkowej.

Wróciłem, więc do pracy zawodowej i zaokrętowałem na m/s POZNAŃ już w fazie jego budowy.

Pracę na morzu pełniłem do czasu przejścia na emeryturę w 1995 r.

Zenon Nowicki




Jak to się ma do licznych bajek megalomana i mitomana od martyrologii rodzinnej oraz rzekomego "bohaterskiego udziału" w różnych wydarzeniach w Gdańsku i Gdyni w grudniu 1970, sierpniu 1980 i grudniu 1981 roku łgarza piszącego m.in. pod nickiem @jazgdyni vel. Janusza Kamińskiego syna Tomasza Kamińskiego?

Menda z Gdyni swojego ojca ma i przedstawi publicznie za rzekomego "żołnierza wyklętego", który tak po prawdzie był po prostu dekownikiem, bo tak wynika z opinii o nim samym jego syna.
Bo studiował już od 1945 roku medycynę, o którym mitoman od martyrologii rodzinnej był raczyć napisać, że jego ojciec nie był taki głupi by jawnie walczyć z komuną, bo nie było szans wygrania, a więc podjął służbę i jak przystało na "tytana pracy", budował Polskę Ludową i Ludowe Wojsko Polskie, jako przewodniczący trepio-felczerskiej komisji poborowej do LWP przy WKU w Gdyni.


Cytuję:

Widzisz, oni już tak długo manipulowali historią, że już sami nie wiedzą, gdzie jest prawda.
Albo dobrze wiedzą i nadal kłamią.Ja byłem w sierpniu 80 w Stoczni i pewne rzeczy wiem na pewno.



 Tak np. napisał pod tekstem Jana Karandzieja na Nasze Blogi, pod którym zamieścił np. taki komentarz, cytuję:



Zabawne, bo jak dla mnie to Lech Zborowski jest od stycznia 2015 roku jawnym zdrajcą i delatorem czyli konfidentem, którego @jazgdyni v. Janusz Kamiński z Gdyni po otrzymaniu drogą elektroniczną donosu od Lecha Zborowskiego dotyczące mojej osoby natychmiast ujawnił źródło otrzymanego donosu, wskazując na rzekomego "wybitnego działacza WZZW", który jak tylko nadarzyła się okazja w stanie wojennym zdezerterował i uciekł w 1983 roku za granicę.
Ba, Lech Zborowski bez mojej zgody i wiedzy przesyłał korespondencję mailową skierowaną do jego innym postronnym osobom trzecim, co jest swego rodzaju delatorstwem, a już z całą pewnością brakiem kultury i zdolności honorowych, których według mojej wiedzy Lech Zborowski nie posiadał, bo nigdy ich nie nabył z przyczyn formalnych.
Żeby posiadać lub nabyć zdolności honorowe należy obligatoryjnie spełniać wszystkie bez wyjątku warunki opisane w Polskim Kodeksie Honorowym
Gdyby nawet posiadał, to je utraciła w chwili napisania oszczerczych i mijających się z prawdą swoich publicznych paszkwili na Nasze Blogi i w chwili popełnienia czynu zdrady i delatorskiego ujawniając moje dane personalne, które posiadł ode mnie w mailach, a nie jak twierdził w ramach rzekomego jakiegoś dochodzenia jego i jego kolegów od wieloletniej omerty WZZW w sprawie im znanemu od grudnia 1979 roku konfidenta bezpieki o ps. TW Bolka, którego gloryfikowali i wili przy nim swoje gniazdka i budowali kariery polityczne i związkowe. Kryli go przez wiele lat i instalowali go na wciąż to wyższych funkcjach w  Związku Solidarność, a także tuż po tym jak zdradził i poddał strajk w dniu 16 sierpnia 1980 roku.
Ba, byli przy nim po zdradzie w marcu 1981 roku i po pierwszej nocnej zdradzie z 12 na 13 grudnia 1981 roku.
Wcześniej byli wiernymi i fanatycznymi lokajami TW Bolka i bolko-podobnych w tym Borsuka, którzy wśród swoich kolegów mają nadal takich łajdaków, którzy wczoraj i dziś rozkradają Polskę.
I takich, co których po dziś dzień ma dobrą opinię chociaż w stanie wojennym kradli pieniądze i maszyn poligraficznych podziemnej Solidarności razem z zainstalowanymi tam tajnymi współpracownikami i bezpieką tubylczą i obcą zza miedzy zachodniej, wschodniej i na Wzgórzach Synaju.
Ba, wiedział już w 1979 r. o tym, że Lech Wałęsa był konfidentem bezpieki i że donosił na kolegów, bo rzekomo cała spowiedź TW Bolka została nagrana na kasetę magnetofonową, którą rzekomo zachachmęcił im sam Borsuk, który niestety tym ich rewelacjom zaprzecza.
Rzekomo około 40 działaczy WZZW wiedziało o tym, że Lech Wałęsa był konfidentem bezpieki, a mimo to milczeli i ukrywali tajemnicę przed Polakami przez lata całe,a jednocześnie wpychali TW Bolka na funkcje przewodniczącego w komitetach strajkowych w sierpniu 1980 r. oraz w Związku Solidarność, bo sami wokół TW Bolka wili swoje gniazdka i kariery.
Jeśli polega to na prawdzie, to to ich wszystkich pogrąża i daje świadectwo ich zaprzaństwa i ich zdrady.
Były członek i działacz młodzieżówek komunistycznych, także studenckiej oraz członek i działacz matuszki PZPR, a ponadto TW zarejestrowany w 1974 roku trafiła na kolejnego konfidenta, u którego zdobył bezgraniczne zaufanie, a którego łajdak z Gdyni przedstawia jako rzekomego "wybitnego działacza WZZW",  który jak widać po dziś dzień nie wyzbył się przyzwyczajenia nabytego za PRL, bo nawet po ponad trzydziestu latach emigracji strzela nadal z ucha jak przystało na konfiturę. 
Czekam na wyjaśnienie IPN odnośnie figurującego na liście IPN tajnego współpracownika komunistycznej bezpieki o imieniu Lech i nazwisku Zborowski.
Trafił swój do swego - chyba wymienili między sobą żydowskie hasło - Amche.

W tym miejscu dodam kolejne cytaty o tym, że rzekomo @jazgdyni był w sierpniu 1980 roku delegatem 10. tys. marynarzy PLO w gdańskim MKS, gdzie rzekomo reprezentował marynarzy z PLO w Gdyni, co było i jest wierutnym kłamstwem,  bo jak sam pisał pracował w biurze z czerwonymi i bał się w ogóle rozmawiać a nawet poruszać temat strajków.

Łajdak do swoich mitomańskich baśni posłużył się nawet swoją małoletnią matką, która (tak raczył w swoim komentarzu na Nasze Blogi sugerować) rzekomo miała być więźniarką w Oświęcimiu, a tymczasem tylko mieszkała gdzieś "niedaleko", i która zapewne na randkach jako małolata poznała tajemnice doktora Mengele, który zapewne jej zdradził swoje obozowe tajemnice do uszka na łące.

Trzeba być zdrowo chorym psychicznie by pisać tak niedorzeczne brednie o tym, że jego małoletnia matka w związku z tym,że gdzieś "niedaleko Oświęcimia mieszkała, to poznała wszystkie tajemnice doktora Mengele, prawda?

Podobnie było z jego ojca, którego syn raczył w tym samym komentarzu przedstawiać jako rzekomego członka "bandy" Majora Łupaszki i rzekomego  "żołnierza wyklętego", który był po prosty dekownikiem i budowniczym Polski Ludowej i LWP, ba, jak sam @jazgdyni o nim mówił dla dziennikarza Dziennika Bałtyckiego, bo był wręcz w Polsce Ludowej istnym "tytanem pracy".

Polecam lekturę mojego blogu, na którym jest bardzo dużo cytatów marynarsko-cinkciarskiego pasożyta i  beneficjenta PRL, a także mitomana od martyrologii rodzinnej tworzonej na poczekaniu i pod potrzebę chwili z Gdyni.



Natomiast tu jest cymesik megalomana, u którego mitomaństwo, martyrologia i bohaterszczyzna była i jest na każdy temat na podorędziu.

Cytuję:

Jak się już pewnie co bystrzejsi czytelnicy domyślają, jestem Gdynianinem. Od zawsze. Swoje lata już mam, ale do sklerozy jeszcze daleko. I rok 1980, dokładnie sierpień i strajki pamiętam doskonale.
Bohaterem nie byłem i o nic się nie upominam. Jednak byłem jednym z tych, co doprowadzili do strajku w Polskich Liniach Oceanicznych, co było dokonaniem niemałym, jako, że trzeba było uzyskać legitymację od marynarzy rozsianych na statkach, na całym świecie.
Po zadeklarowaniu strajku pojechaliśmy w kilka osób do Gdańska, do Stoczni, aby tam oficjalnie zgłosić przyłączenie się gdyńskich marynarzy do strajku.
Pozostałem tam pewien czas, wdychałem atmosferę budzącego się poczucia wyzwolenia i poznałem wiele osób. W tym tych autentycznych i tych, jak się później okazało – fałszywych. I teraz, choćbym nie wiem jak wytężał pamięć, o tym tytułowym Borowczaku nic wówczas nie słyszałem!


Były i będą inne cytaty mitomana, które nie omieszkałem zarchiwizować i na tej stronie wkrótce uzupełnię.

Że też "wybitny były działacz WZZW" dał i daje się nabrać na taką kaszankę czerwonego towarzysza i konfidenta bezpieki.

Tak łajdackie czerwone pająki tworzą nową historię, którzy swoją mitologię piszą na zawłaszczonych historiach opowiedzianych/opisanych przez naocznych świadków lub uczestnikach i współtwórcach historii, a legitymizują ją tacy sami jak on, o których mitoman z Gdyni raczył pisać iż był "wybitnym działaczem WZZW". Jak dla mnie był i jest tylko i wyłącznie delatorem, który para się delatorstwem nawet gdy nie jest przez nikogo pytany ani nagabywany. Ponadto, ten rzekomo "wybitny działacz WZZW" nie jest już dla mnie żadnym autorytetem, a otaczanie go moją  niezasadną pewnego rodzaju atencją było dużym i niewybaczalnym błędem, a tym bardziej zaufanie nieznanemu osobiście człowiekowi, który okazał się po prostu kapusiem i donosicielem.
Wcześniej był wiernym, lojalnym i fanatycznym lokajem Bolka i Borsuka do czasu, gdy nadarzyła się okazja wyjechania z PRL to z niej skorzystał, a więc zdezerterował wybierają bezpieczeństwo i spokój w przeciwieństwie do tych którzy walczyli i walczą po dziś dzień,chociaż jak i on mogli sobie wyjechać z PRL do bezpiecznych zachodnich rajów.
Ba, nie wrócił do Polski po 1989 r. lecz nadal uważa się za uchodźcę politycznego choć nie był tak naprawdę jak inni represjonowany, internowany, aresztowany ani rozpracowywany, co można samemu sprawdzić w katalogach IPN.
Jak dla mnie do końca mojego życia, a po moje śmierci u moim najbliższym, ba, nawet u Mojej niespełna 5.letniej Wnuczki już nim jest i tak pozostanie na zawsze zdrajcą i konfidentem, który delatorstwem para się po prostu  w czynie społecznym, bo przez nikogo nie pytany, a jednak donosi, bo wyssał to z mlekiem swojej matki. 

Obibok na własny koszt

PS

Jan. K. - to:  Jan Ludwik Koss, syn Pawła i Joanny Koss ur. 24 sierpnia 1948 r. w Gdyni.
Jan Ludwik Koss organizator strajku w PLO w katalogu IPN osób rozpracowywanych
Tak więc w historyczną rolę Jana Ludwika Kossa postanowił wcielić się mitoman i złodziej cudzych tożsamości w realu jak i wirtualnie beneficjent PRL, towarzysz PZPR, konfident i pasożyt Janusz Kamiński syn Tomasza Kamińskiego, "tytana pracy" na rzecz Polski Ludowej i Ludowego Wojska Polskiego, do którego dokonywał branek jako przewodniczący lekarsko-wojskowej komisji poborowej WKU w Gdyni, który jest klubowym kolegą internetowych mendzich spadów i L:echa Zborowskiego, który do klubu nowo-ekranowych i neonowych się publicznie w styczniu 2015 r. się zapisał. Taka już jest natura mend, że lubią żyć i ssać stadnie.
Onwk.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.