niedziela, 31 sierpnia 2014

Mój kolejny polski dzień w Gdańsku

Nie mogłem być w dniu 28 sierpnia 2014 roku na symbolicznym grobie w Gdańsku zamordowanej przez komunistów zbrodniarzy w gdańskim więzieniu niepełnoletniej sanitariuszki Danuty Siedzikówny ps. INKA.
Tak, więc zaplanowałem odwiedziny miejsc szczególnych związanych z INKĄ w dniu 29 sierpnia 2014 roku i tak też się stało, a zaplanowany harmonogram znacząco się rozszerzył m.in. w związku z bardzo ładną tego dnia słoneczną pogodą.
Ba, tak jakby ktoś pokierował czasem i moimi ścieżkami, na których poza jedną przemądrzałą osobą na Cmentarzu Garnizonowym, była zgorzkniałą nauczycielką, to inni spotkani tego dnia ludzie mi pomagali i sprzyjali, poza chamem klawiszem, który zasłaniał i zwlekał z odjazdem swoim gratem klawiszem spod tablic na murze gdańskiego więzienia, którego rzęcha jak i starego capa widać na moich fotografiach.
Gdy przybyłem na cmentarz, to w okolicy bramy wjazdowo/wejściowej na cmentarz żołnierzy „wyzwolicieli” radzieckich stał mały radiowóz z policjantami.
Widać na fotografiach jak stoi ukryty pod drzewem.
Gdy udałem się z zamiarem wykonania kilku fotografii stróżom sowieckich martwych „wyzwolicieli”, to ci zdążyli odjechać, bo najwidoczniej nie chcieli reklamy z ich facjatą w Internecie.
W pierwszej kolejności odwiedziłem kwaterę z symbolicznymi grobami INKI i ZAGOŃCZYKA, bo tak mi się ułożyła tego dnia trasa mojej patriotycznej wycieczki po Gdańsku.
Na cmentarzu uprzątnąłem z Ich symboliczne groby usuwając wypalone znicze oraz umyłem samą wodą płyty nagrobne wykorzystując do tego chusteczki higieniczne, bo niestety nie byłem przygotowany na sprzątanie grobów.
Ale w związku z tym, że jestem takim Mac Gajwerem i złotą rączką, to zawsze i w każdych okolicznościach potrafię dać radę i sprostać okolicznościom, jakie mnie zastały.
Przy okazji przetarłem tablice pamiątkowe na murze okalającym kwaterę Żołnierzy AK na Cmentarzu Garnizonowych, których fotografie można obejrzeć w moim albumie, o TU:
Po uprzątnięciu i umyciu nagrobków zapaliłem i postawiłem moje charakterystyczne znicze oraz zatknąłem małe flagi w barwach narodowych Polski z Orłem – model Made in China.
 Tak jak widać to na zaprezentowanych kilku fotografiach niżej,
Podobnie uczyniłem na obeliskach i pomniku kwatery żołnierzy AK, co uwieczniłem na moich fotografiach dostępnych pod podanym wyżej linkiem.
Kolejnym miejscem była tablica na murze więziennym gdańskiego więzienia, które jak zwykle są zasłonięte przez parkujące tam samochody jak nie policji to klawiszy z tego więzienia, jak ten, któremu zebrało się na prawie półgodziną rozmowę o 6 bochenkach chleba i jakimś jego smarowidle ze swoją lubą, akurat wówczas, gdy widział, że czekam na jego odjazd z tego miejsca w celu wykonania fotografii i zapalenia i postawienia tam mojego znicza.
Niestety nie ma tam i nie było innej możliwości opatrzenia tego miejsca moją mała flagą w barwach narodowych.
Kolejnym miejscem był gdański pomnik Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej, gdzie pozostawiłem małą flagę w barwach narodowych z orłem Made in China, przyciętą przeze mnie na wymiar już na miejscy, bo przycięcie i struganie zależne jest od możliwości jej ekspozycji.
 Następnym miejscem była gdańska Bazylika Mariacka, w której są dwie tablice z imieniem i nazwiskiem sanitariuszki INKI.
Tak się złożyło, że uzyskałem pomoc przy wejściu za kute ogrodzenie, tak, więc pod tablicą z żołnierzami „Łupaszki” - z czerwonego granitu - mogłem zapalić i postawić mój znicz, którego przez zamieszanie i przybycie dużej wycieczki zapomniałem sfotografować.
Za to ksiądz, który mi towarzyszył pozwolił mi umieścić małą flagę w barwach narodowych pod tablicą poświęconą imiennie śp. Danucie Śiedzikównie ps. „Inka”, którą można zobaczyć w albumie pod linkiem podanym wyżej.
Przy ksiądz mi towarzyszący poinformował mnie o nowo otwartej wystawie poświeconej pułkownikowi śp. Ryszardowi Kuklińskiemu w nawie przy Jego tablicy pamiątkowej, której fotografię publikowałem już wcześniej.
W albumie z moimi fotografiami można obejrzeć fotografie dotyczące tej wystawy poświęconej Pułkownikowi w gdańskiej Bazylice Mariackiej.
Zapraszam do obejrzenia.
Kolejnym moim celem był pomnik Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku i jego okolice, gdzie jest problem z zainstalowaniem choćby małych flag, bo nie ma możliwości na ich wetknięcie czy zaczepienie.
Główkuję na tym problemem nie od dziś.
Spróbuję na magnez, bo być może blacha nierdzewna jest felerna i jest podobna do stali na garnkach sprzedawanych w marketach, które są chrzczone zwykła stalą.
Następnie był pomnik poświecony ofiarom zbrodni ludobójstwa na Wołyniu, pomnik prałata ks. Henryka Jankowskiego i kościół Św. Brygidy w Gdańsku i sarkofag z ciałem prałata śp. Henryka Jankowskiego.
Tam stwierdziłem, że konstruktywna krytyka poskutkowała i zawitał nowy krzyż pod kościołem, o którym wcześniej pisałem i fotografie zamieszczałem na kilku portalach oraz na moim blogu.
Spod pomnika Obrońców Poczty i budynku Poczty Polskiej w Gdańsku zamierzałem kierując się do domu zahaczyć jeszcze o Dom Harcerza w Gdańsku by tam zainstalować dwie małe flagi przy tamtejszych tablicach pamiątkowych.
Tak też i uczyniłem.
Kilka fotografii w ramach fragmentu fotorelacji, bo całość można obejrzeć pod podanym linkiem.
Nie byłem przygotowany na postawienie tak wielu zniczy tego dnia wiec dokupiem takie czerwone sklane znicze jak widać na fotografii wyżej.
I dobrze, że je dokupiłem, bo w Bazylice Mariackiej wyrażono zgodę na postawienie tylko takich zniczy w szkle.
W Bazylice Mariackiej flagi przeze mnie tam zainstalowane w dniu 20 maja 2014 roku nadal tam były na swoim miejscy.
Pozostawiłem kilk kolejnych do wykorzystania przez gospodarza, tak uzgodniłem z księdzem.
Przy tablicy pamiątkowej pułownika Ryszarda Kuklińskiego była sposobność, a więc też dodałem flagę w barwach narodowych.
Gdy wracałem spod pomnika Poległych stoczniowców.
Tymczasem coś mnie tknęło pojechać jeszcze pod pomnik Poległych Stoczniowców Gdańska w grudniu 1970 roku, bo zostały (tak mi się jedynie zdawało) jeszcze małe niewykorzystane flagi, które mógłbym zainstalować w okolicy pomnika na płytach pamiątkowych.
Niestety, myliłem się, co do ilości flag, bo jak się okazało na miejscu pod pomnikiem, to została ostatnia mała flaga, którą zainstalowałem na drzewcu z fotografią śp. Anny Walentynowicz.
Ponadto, gdy tam przybyłem zobaczyłem masę medialnych terrorystów z różnych gadzinówek papierowych i szklano-ekranowych, którzy nastawiali mikrofony i kamery, tak by podsłuchać rozmowy obcych dla nic ludzi.
Taka widocznie jest dziś moda w kraju „Sorry, taki mamy klimat”.
W dniu 29.08.2014 roku pod pomnik i nowo-wybudowany rdzewiejący bunkier na pokaz świateł i wody w przeddzień otwarcia tego szpetnego okropieństwa zleciała się łże elita także z warszawski.
Tusk Vison Network & z cyferkami 24, PolSratu i zaprzyjaźnionej telewizji pałaszującej abonament, do którego płacenia zmuszają Polaków terroryści okupujący Polskę.
Widziałem m.in. Henryka Wujca, Andrzeja Celińskiego – czerwonego na ryjku z czerwonymi oczętami, tak jakby dopiero, co wstał z legowiska po nocnej biesiadzie w towarzystwie krzynki z gorzałą.
Turystów łonowych miejscowych i warszawskich widziałem mnogo, bardzo mnogo, bo ta nigdy nienażarta hałastra jemioły przylecieli nażreć się i nachlać darmowego jadła i gorzałki, a przy tym naśmiewając się i szydząc ze Stoczniowców, którym stocznie rozgrabili i zaorali dla takich ja ta i podobne bibki i rauty.
Widziałem m.in. prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza z córką, z którym nie miałem przyjemności ani ochoty się widzieć ani przywitać, bo i po co, prawda?
Odwiedziłem w końcu Panią Aleksandrę Olszewską z kiosku z pamiątkami, która tego dnia zastałem w jej kiosku przy bramie nr 2 nieopodal gdańskiego pomnika.
Przy okazji opowiedziałem młodym Polakom, którzy pracowali przy bunkrze o historii i o napisie na ramieniu krzyża, który wyciął szlifierką Mój Brata w grudniu 1980 roku, tak by historia nie umarła po Naszym odejściu, ludzi będących w przeważającej już mierze na swojej ostatniej prostej.
Gdy opowiadałem o minionych dziejach dla dwóch Pań i jednego Pana przed kioskiem z pamiątkami Pani Aleksandry Olszewskiej, stojąca obok ekipa Panoramy Gdańskiej przysłuchiwała się bacznie moim opowiadaniom, a być może skrycie mnie nagrywając, gdyż kamerę mieli ustawioną i nie jest wykluczone, że jednak skrycie i bez moje wiedzy oraz zgody mnie nagrywano.
Pani z tej telewizyjnej ekipy podeszła do nas i spytała mnie czy nie chciałbym udzielić jej wywiadu.
Oczywiście odmówiłem po tym jak w latach minionych ludzie m.in. z Panoramy Gdańskiej wielokrotnie mnie publicznie i w sposób ohydny i urągający wielokrotnie mnie pomawiali, a stawali w obronie nowych okrągłostołowych oszustów, kłamców i pospolitych złodziei, także.
Było to wówczas, gdy walczyłem z sitwą i mafią trójmiejską grabiącą mienie narodowe, a także wówczas, gdy oskarżano mnie w sądzie i publicznie o przyczynienie się do śmierci na zawał serca jednego ze złodziei, którego wyrzuciłem dyscyplinarnie z pracy, a sprawę grabieży mienia państwowego ogromnej wartości zgłosiłem do prokuratury.
Mój niespełna 11. letni syn słyszał o mnie w TV, a członkowie rodziny, znajomi mogli o tym przeczytać w lokalnych szmatławcach, że jestem osobą odpowiedzialną za śmierć człowieka, nie ważne ze tenże był łotrem i złodziejem ich mienia wspólnego.
Tak, więc terrorystów z Panoramy Gdańskiej nie usatysfakcjonowałem, bo wiem, pomny swoich doświadczeń z przeszłości, że powycinają i tak zmanipulują moją wypowiedź, że to ja jestem wstecznikiem, pieniaczem i oszołomem, tak jak bywało to wcześniej.
Niech oni manipulują wypowiedziami innych, lecz nie moimi, bo na to to mojej zgody było i jest nadal brak.
Gdy się żegnałem z dwiema Paniami i Panem, to Pani Aleksandra Olszewska, z która też się pożegnałem kolejny tego dnia raz, powiedziała do moich słuchaczy, że mieli bardzo duże szczęści, że pod pomnikiem spotkali takiego kustosza pamięci, jaki według Pani Aleksandry jest rzekomo moja skromna osoba, która nawet nie figuruje w Encyklopedii Solidarności, bo o to nie zabiegałem i nie zabiegam.
Bo do tego by tam zaistnieć należy samemu o sobie napisać taką laurkę, którą redaktorzy ES ją tam zamieszczą i opublikują, lecz nie dotyczy to chyba ludzi, którzy neo związek Solidarność uważali i uważają za neo związek towarzysza Czesława Kiszczaka i jego jawnej oraz tajnej agentury powołany odgórnie przez bezpieką w Magdalence.
Moje polskie „zbrodnie”, które popełniłem w Gdańsku za wyjątkiem znicza pod tablicą w Bazylice Mariackiej w Gdańsku uwieczniłem i udokumentowałem na moich fotografiach – już do obejrzenia i krótkich filmach, które ukażą się wkrótce na moim kanale na YT-ku.
Solidarność na tle rdazwego bunkra, to jest tego co posostało po polskich stoczniach produkcyjnych w PRL Bis.
Czy ten mór wadzący dziś rdzewiejącemu bunkrowi runie, a bosy stoczniowiec zostanie pogrzebany uroczyście czy chyłkiem nocą, tak jak grzebano polskich patriotów zamordowanyc w rzeźniach i katowniach NKWD, UB czy SB?

Więcej fotografii z mojego polskiego dnia w Gdańsku można obejrzeć TU:
plus.google.com/photos/101418654546084380754/albums/6053074046617405489
Zapraszam do obejrzenia kolejnej mojej galerii z fotografiami TU:
Kolejne w kolejnych odsłonach, bo galerii z fotografiami jak i kanałów YT jest wiele.
Obibok na własny koszt

Klip z fotografiami i filmami - chronologicznie

 

Moja i ich broń w tej nierównej walce o wolną Polskę.


Nadal posiadam spory zapas, z którym wybieram się w dniu 31 sierpnia i w dniu 1 września na mój kolejny polski rajd po Gdańsku.
Przygotowałem 30 kompletów takich moich patronów.

Pozdrawiam serdecznie.
Obibok na własny koszt
PS
W czasie moich polskich wycieczek uzbierało się co nie co gumowych pocisków, ktrymi strzelali do polskich patriotów zdrajcy z neo ZOMO w PRL Bis.

Ja też ma coś na tych niemiecko-ruskich pedałów.

piątek, 22 sierpnia 2014

Szemrane i nielegalne interesy robi się tylko i wyłącznie z przestępcami


Szemrane i nielegalne interesy robi się tylko i wyłącznie z przestępcami, z którymi przy takich kontaktach poznaje się różnego rodzaju przestępców w tym morderców.
Do takich osobistych kontaktów nie omieszkał przyznać się Janusz Kamiński z Gdyni vel. @jazgdyni vel. @czujne oko chory na profesorską tytułomanię, bo założył konto @czujne oko na profilu „profesor” na nEonie24.
Chwalić się publicznie, że się znało przestępców, z którymi miało się osobiste kontakty choćby „biznesowe” – rozumiem, że chodzi o cinkciarstwo i morską kontrabandę uprawianą przez Janusza Kamińskiego syna trupiego felczera z wojskowej komisji poborowej przy WKU Ludowego Wojska Polskiego w Gdyni.
Janusz Kamiński wywodzi się z rodziny beneficjentów z czasów PRL, bo jego ojciec był budowniczym socjalistycznej służby zdrowia w Gdyni i dlatego był już w latach 50. XX wieku awansowany nie tylko w hierarchii samej służby zdrowia, lecz i w służbach specjalnych w brązowych trzewikach, bo tylko tacy mogli i pełnili „zaszczytne funkcje w strukturach w tym przy naborze mięsa żołnierskiego do LWP w PRL.
Tam nie było miejsca dla byłych żołnierzy AK czy NSZ, do których raczył zaliczyć swojego ojca @jazgdyni vel. Janusz Kamiński, bo ci to byli mordowani w rzeźniach MBP, WUBP, PUBP potocznie UB, a późniejszych MSW, WUSW, PUSW – potocznie SB i wojskowych lochach IW i WSW Ludowego Wojska Polskiego i oraz bratniej NKWD/KGB czy zbrodniczej i ludobójczej Smierszy.
Niestety, co by tu nie napisać, to ojciec Janusza Kamińskiego z Gdyni vel. @jazgdyni był budowniczym i ustanawiaczem władzy ludowej w czasach PRL i tyle w temacie jego pochodzenia - korzeni w PRLowskich, a wiec przynależał do beneficjentów tamtego komunistycznego systemu.
Pisząc notki o cinkciarzach i przemytnikach oraz o zmarnowanych najlepszych 10. latach, za które ma pretensje do Wojciecha Jaruzelskiego, bo nie za zabójstwa i mordy w stanie wojennym ani za sam w sobie stan wojenny, lecz za uniemożliwienie mu kontynuowanie uprawiania podstawowego biznesu, jakim był dla @jazgdyni przemyt morskiej kontrabandy i handel walutą, a praca marynarza była tylko niezbędnym i koniecznym dodatkiem, z której otrzymywane wynagrodzenie traktował, jako dodatek na napiwki w portowych knajpach i burdelach – tak sam o tym napisał w swoich licznych notkach, w których bezwiednie przedstawił siebie, jako osobę według mnie niegodną podania ręki.
Bo oto ten, który jawi się w czasach PRL beneficjentem z rodziny PRL-owskich notabli miejskiego szczebla sam też uczestniczył w łupieniu Polaków, a przy tym pasożytowaniu na mieniu ogólnonarodowym, które wykorzystywał do uprawiania swojej morskiej kontrabandy.
Dlatego był według mnie nie tylko pasożytem, wykorzystującym przymusowe położenie Polaków – ubezwłasnowolnienie za żelazną kurtyną, ale i przy tym brał też osobisty udział w budowaniu przestępczego ówczesnego mafijnego światka założonego i kontrolowanego przez komunistyczną bezpiekę w mundurkach cywilnych jak i wojskowych.
Gdy piszę w kolejnej notce o trójmiejskiej mafii, to chwali się w niej swoimi kontaktami z jej członkami, których rzekomo poznał osobiście i prowadził z nimi swoje biznesy, a dopiero teraz po ponad 30. latach dowiedział się, że oni byli z mafii założonej i kontrolowanej przez komunistyczną bezpiekę, o czym rzekomo, gdy z nimi prowadził wcześniej swoje nielegalne wcześniejsze interesy jakoby nic nie wiedział.
Ciekawe prawda?
Nie wiedział, że postępuje niegodnie i żyje pasożytując na umęczonym i ubezwłasnowolnionym przez komunistycznych zbrodniarzy Narodzie Polskim, a przy tym cynicznie wykorzystując nie tylko ich przymusowe położenie, ale i przez Ich wyprodukowane dobra materialne, jak np. statki, na których ten łobuz przemytnik pływał, mieszkał otrzymywał wikt i opierunek i bezpłatny środek transportu do swoje podstawowej działalności, jaką było uprawianie przemytu kontrabandy, który też był pod czujnym okiem i nadzorem bezpieki cywilnej i wojskowej.
Co, jak co ale środki transportu międzynarodowego były przez bezpiekę poddane dokładnej kontroli i trzeba być bardzo naiwnym by nie zdawać sobie sprawy, że ta cała kontrabanda była pod kontrolą służby bezpieczeństwa, a przemytnik kontrabandy mógł i zazwyczaj był kapustą na przydomowej działacze komunistycznej bezpieki.



Cytaty:
Czytelnicy

jazgdyni - 14 Sierpień, 2014 - 07:12
Muszę tu coś dodać, żeby ktoś nie pomyślał, że Nikodem Skotarczak to taki "święty" gangster.
Rok wcześniej, Wiesław Kokłowski, Szwarceneger albo Arnold, którego też przelotnie poznałem, choć nie był z Trójmiasta, zginął przed domem swojej dziewczyny, przeszyty siedemnastoma kulami z kałacha.
Jeżeli to nie Nikoś był zleceniodawcą, to jego przyjaciel Daniel "Zachar" Zacharzewski.
Też dostał parę kul.
Ale Szwarceneger, Zachar, Wróbel to już temat na następny tekst.”

Komentarz nr: #1435129

Uwaga: - Wytłuszczenie i podkreślenie moje – by Onwk.

W związku z komentarzem wyżej sam obracał się w tej bagiennej sadzawce, o której napisał w kolejnym swoim komentarzu, który cytuję niżej:

„@Jozio z Londynu

jazgdyni - 14 Sierpień, 2014 - 08:19

Brawo Józefie!

Tak, jak napisałem - to był jeden tygiel, w którym mieszali się wszyscy, co coś znaczyli w Trójmieście. W tym także duchowieństwo.
Koniecznie należy też wspomnieć o komunistach, czyli tzw. byłych komunistach, którzy urządzili w Trójmieście bagienną sadzawkę.

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam”

Komentarz nr: #1435133

Uwaga: - Wytłuszczenie i podkreślenie moje – by Onwk.

„@Trybeus

jazgdyni - 14 Sierpień, 2014 - 09:26
Witaj Trybie!

To przykre, ale tak było niestety. To trzeba pamiętać smak i zapach tamtego klimatu lat 80-tych i 90-tych, żeby zrozumieć te wszystkie klimaty. Wpadł też w to, taka ikona, jak śp. ks. Jankowski, gdy zaczął chorować. No i afera Stella Maris też była powiązana. Nagle wszyscy tutaj zechcieli robić biznes. Nieważne, że poprzez przestępstwo. Wielu jeszcze nie wiedziało, jak to naprawdę jest poprawnie i sprawiedliwie. To była dżungla z komuchami i KLD w środku.
Kupę ludzi straciło orientację. Więc i niektórzy księża też się pogubili. Nic już nie było takie proste, jak za komuny.
Serdeczności”
Komentarz nr: #1435137
Uwaga: - Wytłuszczenie i podkreślenie moje – by Onwk.

„@contessa

jazgdyni - 14 Sierpień, 2014 - 09:32
Witaj!

Kanibalizm?
Poczekaj, jak przeczytasz dalszą część o wybrzeżowych mafiozach. Konkretnie napiszę o Arnoldzie, z którym też w życiu się zetknąłem.

Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, choć co nieco podejrzewałem, że za tym wszystkim stały i stoją służby. Praktycznie to one stworzyły podwaliny polskiej mafii (akcja "Żelazo"   http://pl.wikipedia.org/wiki/Afera_%E2%80%9E%C5%BBelazo%E2%80%9D ). Tak, jak utworzyli Platformę Obywatelską i cały czas wspierali SLD.
Teraz dopiero zaczyna mi się wyłaniać pewien obraz. Przerażający.

Pozdrawiam”

Komentarz nr: #1435138

Uwaga: - Wytłuszczenie i podkreślenie moje – by Onwk.

Nawet nie zamierzam pytać, w jakim celu i jakim charakterze była ta znajomość tego gdyńskiego łobuza z przestępcami, bo tę już on sam udzielił we wcześniejszych swoich publicznych zwierzeniach, a także dając temu dowód swoim chamstwem i swoim rynsztokowym językiem.

Żeby poznać przeszłość i wnętrze tego łobuza z Gdyni, to wystarczy przeczytać o tym, co on sam o sobie i o swojej rodzinie napisał, a właściwie namotał, bo z tego motka namotanego przez Janusza Kamińskiego vel. @jazgdyni & @czujne oko wyłania się typ spod ciemnej gwiazdy pozbawionego empatii i niemającego za grosz przyzwoitości i ogólnie przyjętej i podstawowej moralności.
@jazdyni jawi się dla mnie po prostu łajdakiem z komunistycznej łobuzerii, która była beneficjentem pasożytującym na Nardzie Polskim i tyle w temacie tego łotra z Gdyni odgrywającego fałszywą rolę rzekomo polskiego patrioty.
To jest cwel i łobuz, jakich niestety, lecz nie mało, bo bardzo wielu, nosi Nasza polska Święta Ziemia zbroczona i nasiąknięta krwią przez wieki polskich Pokoleń, którzy za Polskę oddali swoje życie, i niestety bardzo często, bardzo młode.

Opowiadanie „lekkiego megalomana” przywianego powiewem wiatru od morza z GSR - Nr 02

Przypomnienie początkowego fragmentu opowiadania „lekkiego megalomana” przywianego wiatrem od morza z GSR z części Nr 01:

Cytuję:

„Znaczy takie mydło z powidłami, bo takie, co nieco dla każdego i na różne tematy, – czyli polityczne i prześmiewcze moje „plotki”.
Pobudka w dniu 14 sierpień 1980 roku godz. 5 z minutami rano.
Codzienna poranne higiena w tym golenie, a czasem przygotowanie jakiegoś śniadania do pracy, o ile było, z czego je zrobić w tamtym socjalistycznym „dobrobycie”.
Wyjście z domu i marsza na stację PKP w Pszczółkach wzdłuż torów kolejowych, które prowadziły w kierunku przeciwnym do Kościerzyny.
W pociągu podmiejskim jadącym z kierunku Tczewa czasem z Laskowic Pomorskich, Bydgoszczy czy Inowrocławia, bo dziś dokładnie już nie pamiętam, jakiej relacji był ten podmiejski pociąg - modrak.
W wagonach jak zwykle dość tłoczno o tej porze, lecz nie zauważyłem niczego nowego, co by burzyło zapamiętane w mojej pamięci codzienny widok codziennego pasażera na tej trasie.
Nie widziałem też nikogo, kto by kolportował ulotki, a tym bardziej Lecha Wałęsy, o którym się później dowiedziałem, że miał kolportować ulotki nawołujące do strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
Jak co dzień dojechałem do Dworca Głównego PKP w Gdańsku, na którym przesiadłem się do innego „Modraka” (ten z Tczewa nie zatrzymywał się na tej stacji), który zatrzymywał się na mojej stacji docelowej, jaką była Gdańsk-Politechnika.
W tym „Modraku” widać było porozkładane liczne ulotki, z których wziąłem komplet, o ile dobrze pamiętam dwie sztuki.
Podczas jazdy szczególną uwagę zwracałem na Stocznię Gdańską im. Lenina, lecz nic specjalnego nie zauważyłem ani na bramie nr 3 czy na/lub w budynkach przy ulicy Jana z Kolna, a dobrze widocznych z okien kolejki elektrycznej – trójmiejskiego modraka.
Była godzina 6:20 – 6:30, bo z całą pewnością nie później, bo pracę w GSR rozpoczynałem o godz. 7:00.
Po dojechaniu na stację Gdańsk-Politechnika pieszo przeszedłem do ulicy Okrąg, przy której był przystanek zakładowej komunikacji Gdańskiej Stoczni Remontowej w Gdańsku, skąd dojechałem do pętli autobusowej przy bramie i budynku dyrekcji GSR.
Jak, na co dzień w budynku dyrekcji odbiłem swoją kartę zegarową, a następnie udałem się na przystanek stoczniowego „tramwaju” (tramwajem był ciągnik, który ciągnął taką niskopodłogową przyczepę o stalowej i śliskiej podłodze), którym jak się jechało to należało się solidnie trzymać, bo nieźle w nim szarpało i kolebało, gdy jechał po kamiennym bruku?
Obok przystanku czekał na mnie, jak co dzień samochód dostawczy, którym udałem się na swój wydział.
Kierowcą był młody mężczyzna o imieniu Arek, ten sam, z którym następnego dnia udałem się do okolicznych sklepów sprzedających alkohol, a zlokalizowanych wokół gdańskich stoczni.”

Koniec cytatu z części nr 01.


Kolejna część opowiadania musi rozpocząć się podobnie, a wręcz identycznie, i tak:

Pobudka w dniu 14 sierpień 1980 roku godz. 5 z minutami rano.
Codzienna poranne higiena w tym golenie, a czasem przygotowanie jakiegoś śniadania do pracy, o ile było, z czego je zrobić w tamtym socjalistycznym „dobrobycie”.
Wyjście z domu i marsza na stację PKP w Pszczółkach wzdłuż torów kolejowych, które prowadziły w kierunku przeciwnym do Kościerzyny.
W pociągu podmiejskim jadącym z kierunku Tczewa czasem z Laskowic Pomorskich, Bydgoszczy czy Inowrocławia, bo dziś dokładnie już nie pamiętam, jakiej relacji był ten podmiejski pociąg - modrak.
W wagonach jak zwykle dość tłoczno o tej porze, lecz w przeciwieństwie do poprzednich dni było diametralnie w tym dniu inaczej.
Od razy zauważyłem to coś nowego i odróżniającego codzienną monotonię w minionego okresu, gdy codziennie pokonywałem tę trasę z miejsca mojego zamieszkania w Pszczółkach do zakładu pracy jakom od lipca 1975 roku była Gdańska Stocznia Remontowa w Gdańsku – dalej GSR.
 To, co widziałem tego dnia definitywnie burzyło zapamiętane w mojej pamięci codzienny widok i zachowanie codziennego pasażera na tej trasie, bo oto każdy w tym dniu w swoim otoczeni rozmawiał na jeden kluczowy w tym dniu temat, a przy tym zadając pytanie czy stoczniowcy ze Stoczni Gdańskiej im Lenina nadal strajkuję i czy ich zakłady też zastrajkują.
Niektórzy martwili się już na zapas i czyniąc przy tym swego rodzaju wymówki i usprawiedliwienie, że oto oni jadą do swoich zakładów, jak co dzień i w ogóle nieprzygotowani na to by tam strajkować.
Na gdańskich Stogach mieszkałem w latach 1975-1979 z krótką przerwą na przełomie 1976-1977, gdy mieszkałem na pokoju na gdańskich Siedlcach przy ul. Sowińskiego, w którym formalnie mieszkałem do jesieni 1977 roku. Na gdańskich Siedlce mieszkałem przez prawie dwa miesiące przy ulicy Ojcowskiej, który to okres wspominam niechętnie, bo była to najgorsza z możliwych kwater, w jakich miałem okazję mieszkać w latach 70. I 80. XX wieku.
Ujmując to w jednym zdaniu: - Syf, kiła i mogiła.
Ponownie zamieszkałem na gdańskich Stogach w pierw u teściów, a później na nowej kwaterze w centrum dzielnicy Stogi, którą znaleźliśmy z moją żoną w bezpośrednim sąsiedztwie rodziny mojej żony, a moich teściów, bo w bloku obok.
 Jesienią 1979 roku zmieniliśmy dotychczasową kwaterę na gdańskich Stogach na mieszkanie na pierwszym piętrze w domku jednorodzinnym u Stanisława Grzyba w Pszczółkach - brygadzisty w Mostostalu Gdańsk oraz przyszłego budowniczego pomnika Poległych Stoczniowców w Gdańsku jesienią 1979 roku, a jednocześnie kolegi Mojego Brata - również budowniczego tego gdańskiego pomnika.
Wszyscy członkowie brygady pracowali społecznie w ramach urlopów wypoczynkowych, co znajduje potwierdzenie w opublikowanych publicznie i dostępnych ich deklaracjach na oficjalnej stronie Solidarności poświęconej budowie tego gdańskiego pomnika.
Nim zamieszkaliśmy z Pszczółkach musieliśmy we własnym zakresie wykończyć, zagospodarować i wyposażyć wynajmowane przez nas pierwsze piętro, co nie było w tamtych czasach socjalistycznego i świetlanego „dobrobytu” łatwą i prostą sprawą.
Gdy mieszkałem na gdańskich Stogach jak i później, gdy już mieszkaliśmy w Pszczółkach oraz na gdańskiej Oruni od lipca 1981 roku byliśmy częstymi gośćmi u zaprzyjaźnionej rodziny Państwa Lewandowskich w bloku przy ulicy Wrzosy 26 i tej samej klatce schodowej „C”, lecz piętro wyżej, co mieszkała rodzina Wałęsy.
Ponadto bardzo często bywaliśmy też z zaprzyjaźnionego małżeństwa Sadowskich w baraku komunalnym, który był tuż obok ulicy Wrzosy 26 C.
O tym, kto tam imiennie mieszkał, kim była i jest ta osoba dla naszej rodziny także i dziś i co opowiedziała jej śp. Matka - Eryka Lewandowska - napisałem już w opowiadaniu „lekkiego megalomana” w części nr 01 i na portalu www.niepoprawni.pl
 Śp. Eryka Lewandowska była zaprzyjaźniona z żoną Lecha Wałęsy, Danutą, której pomagała w prowadzeniu gospodarstwa rodzinnego i często opiekowała się dziećmi, gdy ta musiała coś załatwiać poza mieszkaniem, a czeredą dzieci nie miał się, kto zaopiekować.

Jak co dzień dojechałem do dworca PKP Gdańsk Główny, na którym przesiadłem się do innego „Modraka”, bo ten z Tczewa nie zatrzymywał się na tej stacji Gdańsk-Politechnika, która była moją stacją docelową.
Po przesiadce i podczas jazdy szczególną uwagę zwracałem na Stocznię Gdańską im. Lenina.
Tego dnia widać już było, że w Stoczni Gdańskiej im. Lenina coś się dzieje, bo widać było bardzo dużo stoczniowców na/lub w budynkach oraz na murze ogrodzeniowym wzdłuż ulicy Jana z Kolna i na bramie nr 3 widoczna już była straż porządkowa.
Widziałem to bardzo dobrze z okien kolejki elektrycznej, trójmiejskiego „Modraka”, którą jechałem do pracy w GSR.
Była godzina 6:20 – 6:30, nie później, bo pracę w GSR rozpoczynałem o godz. 7:00.
Po dojechaniu na stację Gdańsk-Politechnika pieszo przeszedłem do ulicy Okrąg, przy której był przystanek zakładowej komunikacji autobusowej Gdańskiej Stoczni Remontowej, skąd dojechałem do pętli autobusowej przy bramie obok budynku dyrekcji GSR.
Przed budynkiem dyrekcji GSR trwał już wiec z udziałem kilkuset stoczniowców, GSR (według mnie było to coś w okolicach tysiąca ludzi), którzy ciągle przybywali wraz z przyjazdem kolejnych wypełnionych stoczniowcami autobusów.
Na terenie stoczni i niedaleko przystanku i na wprost budynku dyrekcji, GSR czekał na mnie, jak co dzień samochód dostawczy, którego kierowcą był młody mężczyzna o imieniu Arek.
Samochód dostawczy był codziennie do dyspozycji naszego wydziału.
 W tym czasie do zgromadzonych na placu przed budynkiem dyrekcji GSR stoczniowców przemawiał Hanys - Ślązak, Henryk Matysiak, młody pracownik GSR, z którym chwilę później udało mi się zamienić kilka słów w tym przedstawiłem moją propozycję udania się do okolicznych sklepów z misją polegającą na wstrzymaniu sprzedaży alkoholu w pobliskich jak i okolicznych wokół gdańskich stoczni sklepach.
Nie musiałem nic uzasadniać, bo decyzja zapadła natychmiast.
Usłyszałem: - „Tak, jedź natychmiast i żądaj wstrzymanie sprzedaży wszelkich alkoholi.”
 Wsiadłem do samochodu dostawczego i z kierowcą o imieniu Arek (nazwiska niestety już dziś nie pamiętam) udałem się do okolicznych sklepów sprzedających alkohol, które były zlokalizowane wokół gdańskich stoczni.
Pierwszym sklepem, w który sprzedawano wszelkie alkohole od piwa po spirytus był sklep samoobsługowy na stoczniowym osiedlu GSR „Zielony Trójkąt” przy ul. Mikołaja Reja, kolejny był sklep monopolowy przy ulicy Jana Kochanowskiego róg Mickiewicza.
W sklepie samoobsługowym na osiedlu „Zielony Trójkąt” naszej prośby nie musieliśmy uzasadniać, bo panie ze stoiska monopolowego natychmiast zaczęły zdejmować z półek butelki z alkoholem, wkładać, co plastikowych kontenerów i wynosić je na zaplecze.
Działo się to szybko i bardzo sprawnie, co utkwiło, bo wyryło się jak w skale tak i w mojej pamięci po dziś dzień.
 Kolejnym sklepem, który odwiedziliśmy był sklep przy ulicy Chwaszczyńskiej, nieopodal przystanku komunikacji zakładowej, GSR, która była przy ulicy Okrąg.
Kolejnym sklepami były sklepy przy ulicy Jana z Kolna i przy ulicy Wałowej, Łagiewniki i przy ulicy Jana Heweliusza.
Na teren Głównego Miasta Gdańska wówczas nie pojechaliśmy, bo i tak wykonaliśmy ponadnormatywne zadanie w stosunku do planu w chwili wyjazdu z terenu GSR.
 Podsumowując sprawę dotyczącą nieformalnego wstrzymania sprzedaży alkoholu w Gdańsku wokół strajkujących w dniu 15 sierpnia 1980 roku gdańskich stoczni nastąpiło już we wczesnych godzinach rannych w dniu 15 sierpnia 1980 roku.
Formalny zakaz sprzedaży alkoholu na terenie województwa gdańskiego na wniosek MKS nastąpił w dniu 18 sierpnia 1980 roku na podstawie zarządzenia wydanego przez Wojewodę Gdańskiego Jerzego Kołodziejskiego.
Nim to się dokonało, to Pan Arkadiusz, kierowca z Zakłady Transportu GSR i piszące te słowa @Obibok na własny koszt, a wówczas pracownik GSR, już w dniu 15 sierpnia 1980 roku spowodowali wstrzymanie sprzedaży alkoholu w okolicznych sklepach położonych w bezpośrednim sąsiedztwie z gdańskimi strajkującymi stoczniami.
Kolejne dni aż do 21 sierpnia 1980 roku spędziłem na moście pontonowym, tam koczując prawie 24/24 godziny na dobę pełniąc służbę, a właściwie dowodząc cała samorzutnie powstała strażą porządkową w GSR.
Dopiero w dniu 21 sierpnia 1980 roku udałem się do Urzędu Gminy w Pszczółkach w celu dokonania zameldowania na pobyt czasowy, lecz przez przypadek i w wyniku oczywistego błędu urzędniczki zostałem zameldowany na pobyt stały, co być może (nie koniecznie) uchroniło mnie przed internowaniem, bo już w lipcu 1981 roku zmieniłem zameldowanie i dokonując prawie jednocześnie dwóch wymeldowań z posiadanych w tamtym czasie dwóch meldunków stałych, co nie było taką prostą i oczywistą sprawą, bo jeden z nich musiałem dokonać w miejscowości oddalonej od Gdańska o prawie 500 kilometrów.
Przy ówczesnej komunikacji PKP i PKS zajmowało ponad 12 godzin w jedną stronę, a środek transportu z Gdańska i do Gdańska był tylko raz na dobę.
Był, więc i kłopot związany z błędnym zameldowaniem w Pszczółkach jak i być może korzyść, jaką przez ten oczywisty błąd w zameldowaniu odniosłem w stanie wojennym.
Kto to wie?
Może któryś z ludzi Cz. Kiszczaka?
W każdym bądź razie dowód osobisty z zameldowaniem w Pszczółkach w dniu 21.08.1980 roku jak i wymeldowaniami z dwóch stałych zameldowań z 09.07.1981 roku – z adresu w Pszczółkach i z dnia 26.06.1981 roku z adresu drugiego.
To, że w latach 70. XX wieku i na początku lat 80. XX wieku udało mi się mieszkać w Gdańsku bez zameldowania choćby na pobyt czasowy należy uznać również za swego rodzaju nie lada wyczyn jak na czasy PRL, tym bardziej legalnie ucząc się i pracując na niepodrzędnych stanowiskach pracy zawodowej, a w tym, GSR, w której SB miało swoją komórkę na terenie Naszej Stoczni nieopodal stołówki przy Zakładzie Remontu Masowców Z-2 GSR.
Stołówka, która również ma swoją chwalebną historię w czasie Pierwszej Solidarności, bo to na niej organizowaliśmy spotkania z banitami Pierwszej Solidarności jak. Śp. Anną Walentynowicz, Joanna i Andrzejem Gwiazdą, Karolem Krementowskim, za co fanatyczne bojówki i wyznawcy TW Bolka żądali Naszych głów.
Nie chce mi się już powtarzać, bo sporo już na ten temat pisałem na byłych Niepoprawnych, gdzie nadal wiszą moje wpisy jak i komentarze, które na dzień dzisiejszy idioci okupujący tamtejszy bardak w pogoni za punktacja nie zdążyli pozakrywać idiotycznymi udoskonaleniami wprowadzonymi przez nawiedzonego, @gaWRiONa, dla którego automaty, skrypty i statystyki są ważniejsze od treści zawartych w notkach czy komentarzach.
Znikają bezpowrotnie moje komentarze oraz zamieszczone tam w okresie minionym moje fotografie, które z różnych przyczyn są dziś nie do odtworzenia.

Obibok na własny koszt

PS
To wszystko, co wyżej opisałem jestem w każdej chwili gotów powtórzyć, uściślić, doprecyzować, odnaleźć kierowcę Arka i zeznać pod przysięga do celów dowodowych, w IPN.
Onwk.


PPS
Pod linkiem podanym niżej można obejrzeć moje fotografie dotyczące miejsca opisanego przeze mnie wiecu w dniu 15.08.1980 roku w niniejszej mojej notce oraz jak wyglądała Msza Święta w dniu 24 sierpnia 1980 roku odprawiona na tych samych ślepych wówczas schodach, z których przemawiał Henryk Matysiak, z którym uzgodniłem sprawę dotyczącą misji wstrzymania sprzedaży alkoholu w okolicznych sklepach.

Onwk.